Bohdan Zadura: węgierskie sonety

literatura jako przedmiot literatury

jeśli zastanowić się głębiej

to tylko sklep porno

[Ottó Orbán, „Poeta opisuje swoje rzemiosło”]

1. Najpierw była Cisza, książka wydana przez „a5” w Poznaniu. Od tej książki zaczyna się moje czytanie Zadury. Nie pamiętam dlaczego ją kupiłem i dlaczego zacząłem czytać Zadurę. Pewnie miał w tym udział Darek Sośnicki i nasze (dawne) rozmowy, które toczyliśmy w „Planecie”, obskurnym barze na ul. Żydowskiej.

2. Zaraz potem były Prześwietlone zdjęcia. Pojechałem na kilka dni do Wrocławia, to mogło być jakieś 15, czy 14 lat temu. Ostatnie dni grudnia, piątek lub sobota. Zima bez śniegu. Zima bez mrozu. Miałem wracać do Poznania, ale do pociągu zostało mi jeszcze kilkadziesiąt minut. Idąc przez Ruską, wstąpiłem do „Składu Tanich Książek” przy placu Solnym. I tam za 1,5 zł kupiłem Prześwietlone zdjęcia.

3. Tomik zacząłem czytać w pociągu, chociaż kiedyś (dziś już nie, ale wtedy tak) uważałem, że czytanie wierszy jest sprawą intymną, której nie należy robić publicznie. A tym bardziej nie należy się do niej publicznie przyznawać. Myślałem, że to wstyd tak czytać na forum wiersze, gdy współpasażerowie czytają sprawne powieści Grahama Mastertona, Jonathana Carrolla bądź Williama Whartona.

4. I jeśli Ciszę czytałem z zainteresowaniem, to węgierskie sonety z Prześwietlonych zdjęć czytałem z wypiekami na twarzy, powtarzając sobie: „To, jest to”, „Tak, to ma być”, „Tak, to powinno wyglądać”, „Tak, właśnie tak”, „Tak pisać!”. Przez pewien czas nie czytałem żadnych innych wierszy. Przez jakiś czas gadałem tylko o tej książce. Pewnie dużo, bo pamiętam, że miesiąc później kupiłem egzemplarz dla Adama Kaczanowskiego (…).

.

– – –

[cały tekst „Wiersze Zadury z węgierskiego” jest do przeczytania tu: http://biuroliterackie.pl]